ZAWRAT
trasa trudna, las, stawy, skałki, przepaście, ślisko, łańcuchy, klamry, ekspozycje, dużo podejścia pod górę
(8 godzin 15 minut + odpoczynki)
Brzeziny (czarny) schronisko Murowaniec 135 minut
schronisko Murowaniec
(niebieski) Czarny Staw Gąsienicowy 30 minut
Czarny Staw Gąsienicowy
(niebieski) Zawrat 110 minut
Zawrat
(niebieski) schronisko w Dolinie Pięciu Stawów Polskich 90 minut
schronisko w Dolinie Pięciu Stawów Polskich
(czarny/
zielony/czerwony) Palenica Białczańska 130 minut
SPRAWOZDANIE I FOTKI Z WYCIECZKI
JAK RODZILI SIĘ POPAPRAŃCY…
Po wielkiej nocnej nawałnicy grupa Popaprańców postanowiła pójść w góry. Podwiezieni samochodem przez zięcia pani Zosi ruszyliśmy z Brzezin czarnym szlakiem na Halę Gąsienicową do Murowańca. Ten odcinek trasy okazał się niezwykle monotonny i nużący, była to jednak najszybsza droga do schroniska. Tam, zadowoleni z tego, że najmniej atrakcyjny fragment wyprawy jest za nami, odpoczywaliśmy dwadzieścia minut przy szarlotce.

Następnie podążyliśmy niebieskimi znakami nad Czarny Staw Gąsienicowy, skąd podziwialiśmy przepiękne widoki na granie Kościelca i Orlej Perci.
Po krótkim odpoczynku i zrobieniu fotek okrążyliśmy staw i ruszyliśmy kamienistą drogą w górę. Przez cały czas towarzyszył nam widok majestatycznych i złowieszczych turni Granatów.
W pewnym momencie szlak zaczął piąć się ostro pod górę, pasmo kosodrzewiny zaś zostało daleko za nami. Z każdym krokiem góry budziły w nas coraz większy respekt.
Nagle teren na chwilę się wypłaszczył i naszym oczom ukazało się niewielkie, malownicze jeziorko – Zmarzły Staw. Oznaczało to, że właśnie przekroczyliśmy 1800m n.p.m. i zaczynamy wspinaczkę Zawratowym Żlebem.
Aż wreszcie ujrzeliśmy to, czego wyczekiwaliśmy tak długo – łańcuchy!
Za nami rozpościerał się widok na oba stawy, które minęliśmy wraz z Doliną Gąsienicową, przed nami natomiast i po bokach skaliste granie przypominały o niebezpieczeństwach czających się tak wysoko w górach. Wszyscy w zachwycie podziwialiśmy niesamowite formy skalne wokół nas.
Podejście łańcuchami było przeżyciem tak niesamowitym, że w zasadzie nie do opisania. Grabarz czuł, jakby urodził się po raz drugi, Pszczoła szukała dodatkowych wrażeń podchodząc do krawędzi niebezpiecznych urwisk, Wiking, niczym kamikadze, wspinał się po skałach skrupulatnie uważając, by nie dotknąć łańcucha, Skorpion radził sobie niezwykle zwinnie, jakby wchodził na górę po najzwyklejszych schodach, a Drzazga wspinaczkę umiejętnie łączyła z podziwianiem fenomenalnych widoków.
Warto w tym miejscu oddać głos Pawełkowi, czyli pomysłodawcy tej niewątpliwie najbardziej popapranej wycieczki:
– Jak wiadomo ludziom, którzy przemierzają wyższe tatrzańskie odcinki, a nie tylko spacerowe dolinki, łańcuchy i klamry są obecne na wielu szlakach Tatr Wysokich i raczej dekoracji nie służą. Zawratowy Żleb nie jest plasowany w najwyższej skali trudności spośród wszystkich tras uzbrojonych w metal, ale pod warunkiem, że panuje doskonała aura, mamy dobre obuwie, odrobinę zaprawy kondycyjnej i zdrowego rozsądku.
Pierwszy odcinek z łańcuchami okazał się dziecinnie prosty, niczym w Kobylarzowym Żlebie przemknęliśmy jak kozice po wąskiej półce lekko unoszącej się ku górze w stronę Małego Koziego Wierchu. Druga część łańcuchowych niespodzianek wraz z klamerkami pojawiła się kilkanaście metrów dalej i tutaj trzeba nam było więcej sprawności i cierpliwości w oczekiwaniu na schodzących w dół turystów.
Nagle łańcuchy się skończyły. Zrobiliśmy kilka kroków łagodnym zboczem pod górę. Wówczas Paweł, aby podtrzymać napięcie, poprosił byśmy odwrócili się do zdjęcia zanim zaczniemy podziwiać widoki z Zawratu. Gdy wreszcie odwróciliśmy głowy zachciało nam się płakać ze szczęścia…
Z prawej strony spoglądały na nas groźnie poszarpane skały masywu Świnicy. Z lewej strony widzieliśmy czerwony szlak Orlej Perci wspinający się na Mały Kozi Wierch.
Przed nami zaś rozpościerała się panorama sensu życia! Na pierwszym planie migoczące w słońcu stawy Zadni i Czarny zapraszały nas swym pięknem do Doliny Pięciu Stawów. Za nimi dumnie eksponowały swe majestatyczne zbocza i ostre granie: Walentkowy Wierch, Liptowskie Mury z wyraźnie widocznym Szpiglasowym Wierchem oraz masyw Miedzianego. Bliżej, nieco po lewej, swym kamienistym uśmiechem raczyła nas Kołowa Czuba. A w oddali mieniły się w promieniach słonecznych dziesiątki innych, wspaniałych szczytów Tatr Wysokich!
Zrobiwszy mnóstwo fotek ruszyliśmy w dalszą drogę.
Niestety, nie wiodła ona Orlą Percią, o czym w tym momencie wszyscy marzyliśmy, lecz niebieskim szlakiem w dół do doliny.
Trasa wciąż była niesamowicie malownicza. Tylko łańcuchów nam brakowało…
Cały czas robiąc fotki (między innymi na pewnym płaskim głazie, na którym idealnie się zmieściliśmy) mijaliśmy kolejne stawy, a więc po Zadnim i Czarnym jeszcze Wielki, Mały i Przedni.
Skorzystaliśmy również z oferty ochłody, jaką złożył nam wypływający z Wielkiego Stawu potok Roztoka.
Wreszcie około godziny szesnastej dotarliśmy do schroniska. Tam uraczyliśmy się rzecz jasna najlepszą tatrzańską szarlotką (z rodzynkami i na ciepło!), przepysznym bigosem oraz skorzystaliśmy z najbardziej niezwykłych toalet spośród wszystkich polskich schronisk.
Posileni i wypoczęci ruszyliśmy na ostatni już niestety odcinek tej wyprawy czarnym szlakiem do znanej nam już Doliny Roztoki.
Z tęsknotą spoglądaliśmy na granie Buczynowych Turni i uroczą Buczynową Dolinkę.
Szpulą wędrowaliśmy w stronę Wodogrzmotów Mickiewicza obserwując liczne połamane drzewa, niektóre leżące wręcz w poprzek szlaku. Były to bardzo wyraźne oznaki nawałnicy, jaka poprzedniej nocy nawiedziła południową Polskę zalewając między innymi Kraków.
Z Wodogrzmotów szybko przemknęliśmy na Palenicę Białczańską, gdzie złapaliśmy busa, którego kierowca zgodził się podrzucić nas pod sam ośrodek. Zaczęła się jazda rodem z wesołego miasteczka! Kierowca najwyraźniej nie znał takich pojęć, jak ograniczenie prędkości czy podwójna linia ciągła Jak sam nam wyznał po błyskawicznym dotarciu na Majerczykówkę: – Lata praktyki!
Wówczas nagle dotarło do nas, że ta niesamowita wyprawa dobiegła końca. Byliśmy porządnie zmęczeni, ale zarazem, a właściwie przede wszystkim, dumni. Dumni, jak jeszcze nigdy w życiu. Wiedzieliśmy, że zrobiliśmy coś naprawdę wielkiego. Zdjęcia i ta relacja są zaledwie skromnym śladem wszystkich przeżyć, jakich doświadczyliśmy tego dnia. Dnia, którego żadne z nas nie zapomni do końca życia!
autorzy: Maciek vel Grabarzek

 



Kontynuując przeglądanie strony, wyrażasz zgodę na używanie przez nas plików cookies. Więcej informacji

The cookie settings on this website are set to "allow cookies" to give you the best browsing experience possible. If you continue to use this website without changing your cookie settings or you click "Accept" below then you are consenting to this.

Close